czwartek, 19 września 2019

Dlaczego kochamy, a potem oddajemy

Myśl o napisaniu serii artykułów o adopcji dojrzewała w mojej głowie dość długo. Sama idea adopcji wydaje się prosta – zauważam w schronisku psa, który mnie ujmuje, zabieram go ze sobą do domu, otaczam opieką i zapewniam sielankowe życie do końca jego dni. Dzięki mnie psiak zapomni o przykrej przeszłości. Na koncie mam dobry uczynek, u boku wiernego przyjaciela, a na facebooku pod słodkim zdjęciem ze zwierzaczkiem serię lajków i pochwał. ;) Tylko jeśli sprawa byłaby taka prosta, skąd w takim razie tak duża liczba psów oddawanych z adopcji?

Wesna - dokładnie taka miała być. :)

Zacznij od wiedzy

Zanim postanowimy sprawić sobie jakiekolwiek zwierzę, warto poznać specyfikę potrzeb danego gatunku, dowiedzieć się o nim jak najwięcej. Jeśli nasz podopieczny ma się u nas dobrze czuć, tak fizycznie, jak i psychicznie, musimy mu zapewnić odpowiednie warunki życia, aktywności i odpoczynku, zadbać o jego właściwe żywienie, opiekę weterynaryjną oraz warunki bytowania. Niektóre zwierzęta czują się źle w samotności i potrzebują towarzysza tego samego gatunku. Są też takie, które mogą być wręcz zagrożeniem dla stworzeń, będących rezydentami w naszym domu (lub odwrotnie). O tym niby każdy wie, ale nie zawsze, z różnych względów, bierze pod uwagę, myśląc o nabyciu nowego pupila. Wiele osób,  szukając informacji, nie sięga też do wiarygodnych, profesjonalnych źródeł. A szkoda.


Poznaj psa

Jeśli mamy już na oku psa, który nam odpowiada, naszym obowiązkiem jest dowiedzieć się o nim jak najwięcej. Idealnie, jeśli można poznać go osobiście. Na to wszystko nie ma czasu tyko w skrajnych przypadkach, np. gdy znajduje się psa na ulicy czy w lesie, przywiązanego do drzewa… W innej sytuacji wymówki nie ma. Jeśli ktoś znajduje czas na oglądanie zdjęć w ogłoszeniu, ale na przeczytanie opisu psa już nie, tym bardziej nie starczy mu czasu i cierpliwości na jego wychowanie. Należy sprawdzić, jakie dany pies ma potrzeby, w jakie warunki powinien trafić, jakie są jego cechy, jak dogaduje się z obcymi ludźmi, w tym dziećmi, psami, kotami (jeśli mamy w domu kota), czego się boi, z czym sobie nie radzi, czy potrafi chodzić na smyczy, czy chodzi po schodach, czy sprawia jakieś problemy opiekunom i jakie. Im więcej o psie wiemy, tym łatwiej jest przygotować dom do jego przybycia, a siebie do jego wychowania.


Sprawdź, skąd pies do Ciebie trafi

Jeśli adoptujemy zwierzę zaraz po odłowieniu z ulicy czy z polnej nory, nie możemy liczyć na to, że będzie wiadomo o nim wystarczająco dużo. Najlepiej sprawdzone i przygotowane do adopcji są zwykle psy znajdujące się w doświadczonych domach tymczasowych. W schronisku, nawet najlepszym, psy zwykle są zestresowane i pobudzone, niekoniecznie wiemy, jak odnajdą się w mieszkaniu. Warto jednak sprawdzić, czy pies był wyprowadzany na spacery, jak się na nich zachowywał, porozmawiać z jego opiekunem, wolontariuszami. Niezależnie od tego, czy chcemy zabrać psa ze schroniska czy organizacji prozwierzęcej, zazwyczaj  musimy obowiązkowo podpisać umowę. Często wcześniej przechodzimy odpowiednią procedurę adopcyjną. Jest ona konieczna właśnie po to, aby zwierzak nie musiał przeżywać kolejnych stresujących zmian w swoim życiu, aby zabezpieczyć jego przyszłość. Jeśli umowy brak, a pies może do nas trafić od ręki, to choć to może pozornie wydaje się wygodne, nie gwarantuje w żadnym stopniu, że zwierzę trafi na odpowiedniego dla siebie człowieka, będzie bezpieczne i odwrotnie – że człowiek będzie przygotowany na tego określonego psa. Każdy opiekun tymczasowy, osoba z fundacji, pracownik schroniska czy wolontariusz, nie zrezygnuje z zadania chętnym na adopcję psa wielu pytań i powiedzenia, z czym mogą sobie nie poradzić, jeśli zależy mu na dobru danego psa, a nie chce go po prostu komuś wcisnąć. Takie same zasady powinny obowiązywać przy nabyciu psa z hodowli.


Mierz siły na zamiary

Planując adopcję psa, trzeba mierzyć siły na zamiary. Należałoby pomyśleć nie tylko o potrzebach zwierzęcia, któremu daje się  dom, ale też o swoim trybie życia i kondycji fizycznej, poziomie wiedzy o psach (i tu mam na myśli tą realną wiedzę, nie zbiór mitów, legend i przekazów) oraz swoich cechach charakteru. Warto wyobrazić sobie, jak będzie wyglądać życie… i dom z nowym lokatorem w środku. Będą fajne chwile, ale też i te trudne. Wielu osobom wydaje się, że mają złote serce i nie wyobrażają sobie oddania psa w przypadku, gdyby zaczął sprawiać kłopoty. Wszak to członek rodziny. Potem część z nich nagle dzwoni do schroniska i każe zabrać psa w ciągu godziny. Co zrobić, aby zapobiec takiej sytuacji? Otóż każdy powinien zastanowić się, jak sam reaguje na zmęczenie, stres, jak bardzo jest cierpliwy czy uparty w swoim postanowieniu, czy ma silną wolę, jakie ma faktycznie priorytety, jak reaguje na porażki.  Wszyscy jesteśmy ludźmi z naszymi mocnymi i słabymi stronami. I musimy je poznać, aby być pewnym, że damy sobie radę z danym psem.

Wesna - nadal cudowna, chociaż... :)

Uważasz, że podołasz? Przeczytaj poniższe historie. Mam nadzieję, że nie odnajdziesz w nich siebie samego.


Marzenie o własnym, prywatnym wilku


Pani A. zobaczyła ogłoszenie o szukającym domu cudownym, puchatym szczenięciu w typie siberian husky. Wiedziała, że będzie to w przyszłości pies, wymagający sporej dawki ruchu i tego jej było trzeba. Zanim piesek trafił do jej domu, już planowała treningi i widziała siebie oczami wyobraźni, mknącą przez las niczym rączy jeleń… To, że nigdy nie biegała, a rower stał w piwnicy od 7 lat, nie miało znaczenia, bo pies miał się stać motywacją do ruszenia się z domu. Motywacją,  której nigdy nie miała. Pojawiła się szansa, że wreszcie schudnie. I tak nabyła swego cudownego szczeniaczka, z którego wkrótce wyrósł piękny, energiczny pies. Początkowo Pani A. codziennie wędrowała ze swym podopiecznym, a sąsiedzi podziwiali jego urodę. To dawało dobre samopoczucie.

Szybko jednak okazało się, że te dłuższe wycieczki, a co dopiero bieganie, są jednak dość męczące. W dodatku pogoda nie dopisywała, wszędzie błoto, które pies na sobie transportował do domu. Pani A. pomyślała, że będzie lepiej, gdy spadnie śnieg. W końcu husky ciągnie sanki, wszyscy to wiedzą... Spadł śnieg, ale wraz z nim na trasie spacerowej wyrosły spore zaspy, utrudniające chodzenie. Dość wcześnie robiło się ciemno, dzień był za krótki, aby pogodzić pracę ze spacerami. Pani A. z niecierpliwością czekała na wiosnę, aby wrócić do aktywności w plenerze.

Wiosną pies wydawał się jednak już jakiś mocno nerwowy. Ogrodzenie wokół domu okazało się za niskie, a sąsiad  długo wypominał stratę swoich, zagryzionych przez psa, kur. Trochę to Panią A. kosztowało i nerwów, i pieniędzy. Poza tym wiosna miała być piękna tego roku, a okazała się deszczowa. I te kleszcze… Pani A. zawsze myślała, że one czepiają się tylko psiej sierści... Na kolejnym spacerze rozpadły się jej buty, a gałąź strzeliła ją prosto w oko. Cały świat był przeciwko niej. Nie tak to sobie wyobrażała. Nadeszło gorące lato, a przecież nikt o zdrowych zmysłach nie będzie z psem szalał na dworze nad ranem czy w nocy tylko po to, aby uniknąć upałów... Cały dom był w sierści. Sierść była na dywanie, na kanapie, na ubraniach, w kawie i portfelu.  W samochodzie po włączeniu klimatyzacji wszystko fruwało, jak w śnieżnej kuli, a na tylnym siedzeniu, mimo rozłożonej maty dla psa, była piaskownica.

Pani A. zdecydowała, że nadszedł czas na powrót do planów powiększenia rodziny, musiała o siebie zadbać i miała coraz mniej czasu. Wkrótce pies ponownie uciekł i tym razem Pani A. obiecała sobie, że szukać go nie będzie. Widać los tak chciał. Na jej nieszczęście kolejnego dnia podopieczny wrócił, a zaraz potem zaczął dzwonić telefon. Wyświetlił się numer sąsiada... Zmęczona, zniechęcona, niby dla dobra psa, zaczęła mu szukać nowego lokum. Podkreśliła w ogłoszeniu, że choć musi się rozstać ze zwierzakiem, to bardzo cierpi z tego powodu. Nie napisała tego, że cierpi i czuje się zawiedziona, bo jest zmęczona i znów musiała zapłacić za kury, tym razem dwóm sąsiadom. Poza tym miała schudnąć, a nic z tego nie wyszło.


Prawie komisarz Rex

Pan B. marzył o psie w typie owczarka niemieckiego. Kto oglądał Szarika, Cywila czy Komisarza Rexa, ten wie, że są to bardzo inteligentne psy. Pan B. wiedział, że ma idealne warunki dla psa, piękne podwórko, aż 2 ha do biegania. Pan B. oczywiście zdecydował się na szczenię, planował wychować je po swojemu. Pupil miał być, kochającym bezgranicznie swojego opiekuna, geniuszem i obrońcą. W głowie Pana B. pojawiła się wizja, maszerującego dostojnym krokiem przy jego nodze, dużego psa. Pomyślał - niech się schowa sąsiadka z tym małym, szczekającym kundelkiem z naprzeciwka. Owczarek, w swej wyrozumiałości, z pewnością będzie go lekceważył, mijał ze stoickim spokojem. Pan B. miał zamiar pokazać, co znaczy wychowany pies.

Do domu wreszcie przybył przyszły owczarkowaty geniusz. Troszkę szkoda było wydawać pieniądze na trenera czy behawiorystę, przecież każdy potrafi wychować psa. Książki też były zbędne. Ojciec miał psa, dziadek, pradziadek… to się ma w genach. Maluch szybko wyrósł, stał się piękny... w przeciwieństwie do podwórka, które przestało być chlubą rodziny B. W trawniku pojawiły się dziury, a przy ogrodzeniu piesek stworzył okopy, biegając wzdłuż ulicy za każdym przechodzącym psem. Wyrwał też, dopiero co posadzone, drzewko. Pewnego dnia Pan B. skręcił kostkę, wpadając w kolejny, wykopany przez psa, dołek.

Trzeba było coś wymyślić. Pan B. zaczął szperać w internecie i wyczytał, że psu trzeba zapewnić odpowiednią dawkę ruchu. To jednak nie problem, przecież miał duże podwórko…  po co te spacery? Fanaberie! Jednak po kolejnych szkodach, poczynionych przez owczarka, jego opiekun postanowił spróbować. Spacer okazał się jedną, wielką porażką, Pan B. zapomniał o bolącej kostce, starając się nie przewrócić w błoto. Pies gabarytów cielątka ciągnął na smyczy i węszył wokół, jak jakiś opętany. Przez kolejne dni Pan B. cierpiał z powodu bólu barków. Mimo to postanowił być konsekwentny w swojej decyzji i po krótkiej przerwie znów ruszył na spacer ze swoim psem. Szybko z niego wrócił, rzucając smycz w kąt i wyrażając się brzydko na wspomnienie upadku w kałużę po tym, jak jego pies ujrzał kundelka sąsiadki nieco wcześniej niż on sam. Co za wstyd... Wypluwając wciąż piasek, Pan B. zadał sobie pytanie - co z tym psem nie tak? Nie taki miał być.

Po kolejnej demolce na podwórku, Pan B. zbudował owczarkowi kojec. Postanowił też, że będzie mieć twardą rękę, pies musi znać swoje miejsce. Widział go co prawda coraz rzadziej i krócej - akurat przyszła zima, mróz, dzień krótki i po pracy ciemno. Pies dostawał miskę, a kolejny raz widział swojego pana, gdy ten rano odśnieżał podwórko. Pewnego dnia owczarek wygryzł sobie ranę na ogonie. Tego było zbyt wiele… miał być piękny, mądry, przynosić kapcie i bronić swego pana, a on sprawiał same problemy i generował kolejne koszty. Może to choroba psychiczna! W lecznicy weterynaryjnej za leczenie ogona przyszło słono zapłacić. Ogon wcale się nie goił, bo wciąż był brudny. Ale to wina psa, biegał w kojcu jak oszalały w kółko i zrobiło się błoto. Pan B. pomyślał o behawioryście, zaczął jednak kalkulować, ile będzie go kosztować leczenie psa plus konsultacja jego zachowania. Tyle zachodu... do takiego psa trzeba mieć cierpliwość. Pan B. zdecydował się go oddać do fundacji. Pomyślał - jak mu dali takiego psa, to niech sobie teraz sami radzą. Kazał psa zabrać w ciągu godziny, nie chciał już o tym myśleć ani chwili dużej, miał dość problemów na głowie. Przedstawiciel fundacji powiedział mu jednak, że nie mają aktualnie miejsca dla psa. Pan B. się zirytował i pomyślał – „Ja też nie mam. Wymyślcie coś!”.


Mały piesek, duży problem


Pani C. zobaczyła w sklepie zoologicznym cudną torebkę na psa. Gwiazdy w TV takie noszą. Szybka decyzja, kupiła! Brakowało tylko zawartości, znaczy się... psa. Pani C. szybko znalazła na olx wymarzonego pieska w typie yorka, miał 8 tygodni. Nie miał jeszcze szczepień, ale Pani C. uznała, że nie szkodzi, wszystkim się zajmie sama.

Lekarz weterynarii zalecił chronić pieska przed chorobami i trzymać w domu do czasu uzyskania pełnej odporności po szczepieniach. Pani C. nie wiedziała, że w tym samym czasie jest okres na socjalizację. Piesek szybko nauczył się siusiać do kuwety. To znaczy prawie, bo czasami jednak siusiał, stojąc w kuwecie tylko przednimi łapkami. To było dość zabawne. 

Wreszcie nadszedł dzień, gdy piesek miał pełną odporność i mógł zacząć wychodzić na spacery. Tylko akurat była zima. Zimno i psu, i człowiekowi. Jak taka kruszyna ma wytrzymać na mrozie? Pani C. pomyślała, że nic się nie stanie, jeśli poczeka się z tymi spacerami do wiosny.

Okazało się jednak, że wiosną podopieczny Pani C. odmówił wyjścia z domu. Przerażały go dźwięki, ludzie, psy i ogólnie świat. Spacer polegał głównie na przenoszeniu go na rękach z jednego punktu do drugiego. W końcu udało się uzyskać pierwsze siknięcie na trawnik przed klatką schodową. I na tym sukcesy się skończyły.

Pani C. postanowiła oswoić pupila z innymi pieskami. Jej koleżanka miała akurat młodego labradora. Panie uznały, że psy z pewnością zaprzyjaźnią się, jak ich właścicielki. Zorganizowane wspólne spotkanie w mieszkaniu u Pani C. okazało się jednak porażką. Pani C. nie mogła zrozumieć sytuacji. Labrador przecież chciał się tylko pobawić, a york, nie wiadomo dlaczego, zachowywał się agresywnie. Szkoda, bo był już plan wspólnego wyjazdu na wakacje, a teraz legł w gruzach.

Pani C. miała już coraz bardziej dość siusiania pieska do kuwety. Co prawda kuwetę przeniosła na balkon, ale piesek nadal stawał w niej przednimi łapkami… Sąsiadka czasami zwracała uwagę, aby uważała, gdy podlewa kwiatki, bo pryska na jej balkon.
Pani C. zadzwoniła do behawiorysty, a ten przybył na ratunek. Piesek zaczął robić postępy, jednak zbyt wolno. W dodatku, jak na złość, pogoda była fatalna. Ciągle padało, nie było jak wychodzić z nim na spacer. Pani C. uznała, że przecież jeśli poczeka się ze spacerami tydzień czy dwa, to się nic nie stanie... Jednak po 2 tygodniach piesek znów załatwiał się tylko w domu… 

Na świat przyszło wyczekiwane przez całą rodzinę dziecko Pani C. Radość w domu zakłócało jedynie zachowanie psa. Był nerwowy, szczekał i budził śpiące dziecko. Co prawda wcześniej nigdy nie miał kontaktu z dziećmi, ale bez przesady, to przecież dziecko jego pani. Wydawało się, że powinien to zrozumieć. Pani C. miała teraz tyle obowiązków, po nocach nie sypiała. Nie miała jak wyjść z psem na trawnik przed klatkę, a i nawet na sprzątanie kuwety brakowało jej siły i czasu. Sąsiadka zapytała, po co jej pies, jeśli ma już dziecko. Pani C. zaczęła się zastanawiać, czy nie jest to słuszne spostrzeżenie. A i pupil stawał się coraz bardziej złośliwy. Zostawiał plamy moczu w przedpokoju. Pani C. na jednej z nich wpadła w poślizg, który zakończył się bolesnym upadkiem. Mąż zdenerwował się i kazał pozbyć się psa, jednak Pani C. nie zgodziła się na to. Przyznała się do porażki dopiero wtedy, gdy piesek ugryzł jej dziecko, które, raczkując, weszło na jego posłanie, gdy spał. Poczuła, że pies ją zawiódł, nie spełnił jej wymagań. Zadawała sobie pytanie, jak mógł jej to zrobić? Nadszedł więc czas, aby się go pozbyć. Uznała, że powinien się nim zająć ktoś, kto nie ma tylu zajęć i dzieci. Torebkę po psie wystawiła na allegro.


Leczenie psa miłością

Pani D. od dawna była na emeryturze, miała sporo wolnego czasu i czuła się nieco samotna. Dlatego też postanowiła adoptować pieska. Córka pokazała jej ogłoszenie ze zdjęciem przeuroczej suczki o smutnym spojrzeniu.

Pani D. szybko zadzwoniła pod wskazany w ogłoszeniu numer. Poznała, łamiącą serce, historię kundelka i dowiedziała się , że jest lękliwy, boi się zostać sam oraz że już raz wrócił z adopcji. Zasugerowano jej, iż kolejny powrót do schroniska byłby dla psa dużym ciosem i poproszono o przemyślaną decyzję. Pani D. była już jednak zdecydowana. Jak najszybciej pojechała poznać sunię i zabrać ją do domu. Po przybyciu do schroniska przeżyła jednak pewien dysonans, bo piesek miał być mały, a okazało się, że waży 7 kg. Według Pani D. 7 kg to już spory pies, mały to taki 2-kilogramowy. Sierść też miał jakąś taką postrzępioną.  Mimo to postanowiła zabrać zwierzaka do domu. Została poinformowana o ewentualnych problemach, jakie suczka może początkowo sprawiać. Ale tym się nie martwiła, wiedziała, że uleczy ją miłością, psu trzeba ciepła i domu. Pytana, czy ma doświadczenie z psami, odpowiedziała - oczywiście. W końcu jej świętej pamięci tato zawsze miał jakiegoś psa.

Suczka trafiła do swego nowego domu. Panią D. niepokoiło jednak, że nie okazuje szczęścia. Zamiast leżeć na posłaniu w kwiatuszki, chowała się pod łóżkiem. Nie umiała bawić się zabawkami, nie przejawiała ani trochę radości z powodu wejścia na nową drogę życia. Na dodatek nie chciała załatwić się na dworze, a w domu jej się zdarzało. Pani D. zadzwoniła więc do schroniska. Opiekun psów poinformował ją, że powodem zachowania psa jest lęk, trzeba dać mu czas i na wszelki wypadek podał nr tel. do behawiorysty. Pani jednak postanowiła poradzić sobie na własną rękę.

Suczka z czasem zaczęła załatwiać się na spacerach, choć przerażali ją mijani ludzie i psy. Bezpiecznie czuła się tylko w domu. Pani, jak obiecała, leczyła ją miłością. Spędzała z nią każdą chwilę. Suczka chodziła za opiekunką krok w krok, nawet do łazienki. Spała z panią w łóżku i na jej stopach, gdy oglądała telewizję. Psiak nie spuszczał jej z oczu. Pani D. była z tego bardzo dumna. Była pewna, że nikt inny nie zapewniłby mu tyle miłości.  Zaczęła też jednak mieć problemy, np. z wyjściem do sklepu. Sąsiad delikatnie zwrócił uwagę, że pies szczeka pod jej nieobecność. W dodatku po powrocie do domu zastała na posłaniu suni przeżutego kapcia. Te kapcie, choć może nie nowe, były jednak dobrej jakości i kupione w przystępnej cenie...

Wkrótce okazało się też, że suczka bardzo szczeka na wnuki Pani D. Co prawda w schronisku przed adopcją pytano o dzieci, bo pies się ich boi,  a pani odpowiedziała, że mieszka sama. Taka była prawda, lecz zapomniała wspomnieć, że bywają u niej wnuki. Sytuacja zaczęła się stawać coraz bardziej kłopotliwa, a pies irytujący.

Pewnego dnia Pani D. zadzwoniła do schroniska i poprosiła o zabranie suczki. Na pytanie, dlaczego, odpowiedziała, że zwierzę podczas jej nieobecności czyni szkody, tym razem zjadło poduszkę. Pracownik schroniska delikatnie zasugerował, że takie rzeczy psu mogą się zdarzyć i że należy dać mu szansę, popracować nad jego zachowaniem. Pani oznajmia, że zrobiła wszystko i nic nie pomogło. Po czym dodała, już nieco podirytowana, że gdyby chodziło o zwykłą poduszkę, to pewnie dałaby suczce szansę, ale to była poduszka z kompletu od kanapy. „Tego nie można tolerować, proszę pana” – dodała.


A mieli być jak bracia

Pani E. była szczęśliwą mamą 2-letniego synka. Jej mąż pracował całe dnie na utrzymanie rodziny. Mieli śliczne mieszkanko blisko parku. Pani E. zawsze marzyła o psie. Jej rodzice nigdy nie pozwalali jej na trzymanie psa w domu. Teraz była na swoim, jej życie układało się po jej myśli i chciała spełniać swoje marzenie. Jednym z nich było, aby jej dziecko wychowało się razem z psem.

Pomyślała, że idealnym wyborem będzie szczenię. Im mniejsze, tym lepiej, bo chciała je sama wychować i oswoić z dzieckiem. Już wyobrażała sobie ich wspólne zabawy. Starała się wszystko zaplanować – posłanie psa blisko łóżeczka, niech piesek pilnuje dziecka, karmienie pieska i 2 spacery dziennie. Jej maluszek zawsze uśmiechał się na spacerach, widząc psy. Pomyślała, że wspólne wyjścia do parku z dzieckiem i psem będą fantastyczne. I tak Pani E. zaczęła przeglądać ogłoszenia, aby w końcu wybrać swoje wymarzone szczenię. Było malutkie, w łatki i słodkie. Porzucone w pudełku na czyjejś wycieraczce. Pani E. szybko zadzwoniła i zarezerwowała szczeniaka dla siebie. Wybrała się do sklepu zoologicznego, kupiła piękne posłanko, zabawki i karmę. A za parę dni mała, futrzana kulka trafiła do jej domu.

Pierwsze dni z nowym podopiecznym okazały się wcale niełatwe. Nie garnął się do jej synka, raczej uciekał, chował się i szczekał. Jednak po kilku dniach zebrał się na odwagę i podszedł do dziecka. Wkrótce zaczął radosne harce, w trakcie których potrafił jednak boleśnie ugryźć w rękę czy w nogę.  Kradł zabawki dziecka, wygryzł dziurę w dywanie, przeżuł śpioszki i przegryzł kabel do ładowarki.

Pani E. nagle znalazła się w centrum wielkiego chaosu. Nie była w stanie upilnować szczeniaka i jednocześnie opiekować się dzieckiem. Starała się wyprowadzać pieska na dwa spacery dziennie, jak sobie zaplanowała, ale zanim ubrała swojego synka i siebie, piesek załatwił się już w domu. Pomiędzy spacerami też... wielokrotnie.

W końcu sąsiadka podpowiedziała jej, że ze szczeniakiem musi wychodzić częściej. Ale jak? Nie dawała rady. Nikt jej wcześniej nie mówił, że pieska musi wyprowadzać na dwór aż tak często. Nie wiedziała, na co się pisze. Miała też problem, jak znieść po schodach dziecko i psa, plus wózek, aż z trzeciego piętra. W zimne dni nie chciała narażać dziecka na przeziębienie, ale zostawić go samego w domu też nie mogła.

Uznała w końcu, że trafiła na trudnego pieska. Był nadpobudliwy, jakby miał ADHD. Wszystko gryzł i niszczył. W dodatku gryząc, ostrymi jak szpilki ząbkami, stał się zagrożeniem dla jej synka. A tego, jako matka, tolerować nie mogła. Zadzwoniła do kilku koleżanek, czy nie zechciałby się zaopiekować szczeniakiem, jednak wszystkie odmówiły. Skontaktowała się więc z stowarzyszeniem prozwierzęcym. jako ostatnią deską ratunku i powiedziała, łamiącym się głosem, że chce go oddać, bo jest agresywny w stosunku do jej dziecka.


Nie pomogę, bo jestem zbyt wrażliwa

Pani G. adoptowała ze schroniska psa w typie husky. Mieszkała z nastoletnią córką i postanowiły zaopiekować się psem najlepiej, jak potrafiły. Chodziły z nim na spacery do pobliskiego lasu, kupowały mu dobrą karmę i zabierały na wyjazdy do rodziny. Pies był bezproblemowy. Prawie. Bał się sam zostawać w domu.

Pani G. skontaktowała się z kilkoma behawiorystami, w końcu ktoś zauważył, że psiak ogólnie zachowuje się dziwnie. Jest apatyczny, powolny, unika kontaktu z psami, mimo że wcześniej tak nie było, dużo śpi i bolą go stawy. Pani G. pojechała do kliniki weterynaryjnej i poprosiła o przebadanie psa. Wyniki badań nie były pomyślne. Okazało się, że pies jest poważnie chory, co znacznie skróci mu życie, dodatkowo będzie musiał przyjmować drogie leki do końca swoich dni.

Pani G. i jej córka były załamane. Zaczęły leczenie psa, ale okazało się, że jest potrzebna dodatkowa, droga diagnostyka. Zrezygnowały z niej. Pies nadal nie czuł się dobrze i po kilku tygodniach zdecydowały się na przekazanie psa z powrotem do schroniska.

Husky był pod ich opieką od prawie roku. Nie czuły się jeszcze związane z nim aż tak mocno. Stwierdziły, że nie stać ich na utrzymanie psa tak chorego i nie chcą przeżywać w przyszłości jego przedwczesnego odejścia z tego świata. Powiedziały, że lepiej, aby pies trafił do kogoś, kogo na niego stać i kto jest silniejszy od nich psychicznie, bo one są zbyt wrażliwe.

Nie zapytały, czy taki pies ma szansę na ponowną adopcję i czy schronisko stać na jego leczenie, czy też podejmie decyzję o eutanazji. Myślenie o tym było zbyt trudne.


Smutne przypadki i chwilowe kryzysy

Opisane wyżej historie, aby nie było skojarzeń, powstały przez zmiksowanie kilku różnych, które jednak zdarzyły się naprawdę. Pomagając organizacjom pro zwierzęcym i właścicielom psów adopcyjnych, stykam się z takimi sytuacjami na co dzień. Ktoś deklaruje mi chęć oddania psa, skąd go wziął, przynajmniej kilka razy w miesiącu. A jeśli schronisko psa nie chce przyjąć, żadna organizacja nie ma miejsca, od czasu do czasu słyszę szantaż emocjonalny – „pani weźmie, bo się zna, to da radę... jak nie, to uśpię”. Ludzie są przy tym często rozemocjonowani i oczekują pomocy natychmiast, choćby w środku nocy. Nawet jeśli problem trwa od dawna. Niejednokrotnie piszą czy dzwonią do mnie po poradę tylko dlatego, że organizacja, która wyadoptowała im zwierzę, na to nalegała lub też szukają moralnego usprawiedliwienia swojej decyzji o oddaniu psa czy jego eutanazji. Jeśli go nie otrzymają, wpadają w złość. Najczęściej wcale nie chodzi o zachowania typu pogryzienie przez psa, ale takie, które są po prostu naturalnie wpisane w psi behawior. Tyle, że są dla części ludzi niewygodne, nie do zaakceptowania. Zdarzają się skrajne przypadki, gdy pies wraca z adopcji, bo zostawia ślad nosa na szybie balkonowej czy gubi za dużo sierści w salonie.

Oczywiście muszę wspomnieć dla przeciwwagi, że  na szczęście jest też wiele osób pełnych oddania dla swoich psów, gotowych pracować nad ich zachowaniem tyle, ile będzie trzeba, niezależnie od tego, z jak bardzo trudnym przypadkiem się spotkali. Są to równocześnie ludzie, którzy przede wszystkim chcą pracować nad samym sobą. Większość z nich doskonale wiedziała, na co się pisze, adoptując danego psa. Inni nie mieli pojęcia, co ich czeka, nikt nie sprawdził, czy nadają się na opiekuna trudnego w obsłudze psa, czy dysponują odpowiednimi dla niego warunkami.

Cieszę się, że mogę poznać tych ludzi i im pomóc. Ale i wśród nich zdarzają się tacy, których w pewnym momencie pokonał stres, którzy poczuli się zmęczeni i zawiedzeni, przestraszyli się nietypowej sytuacji lub ktoś ich wprowadził w błąd. Jednak gdy dostaną wsparcie, szybko stają na nogi i okazuje się, że więź, która łączy ich z psem jest dużo silniejsza niż kiedykolwiek myśleli.

Czasami z pewnych względów zmiana domu dla psa jest najlepszym wyjściem dla obydwu stron – dla niego i jego opiekuna. Nie mówię tu o sytuacji wynikającej z czyjejś nieodpowiedzialności czy braku wiedzy. Bywa, że sama praca z psem nie wystarczy, że środowisko, w którym się znalazł, totalnie go przytłacza, w domu są dzieci, których panicznie się boi, zachowuje się agresywnie w stosunku do psa rezydenta i nie ma nawet możliwości separowania psów od siebie. Oby takich przypadków było jak najmniej.


Pies potrafi dawać człowiekowi bardzo dużo, choćby samą swą obecnością, ciepłem, wpatrzonymi w człowieka oczami, akceptacją. Każdy sukces w jego wychowaniu może niezmiernie cieszyć. Razem można przemierzać nowe ścieżki i życie. Ale na sukcesy trzeba zapracować, a na posiadanie psa trzeba być gotowym. Zanim więc zdecydujesz się na psa, zadaj sobie pytanie – dlaczego chcesz go adoptować. A może raczej dla kogo chcesz to zrobić – dla psa, dla siebie i psa, czy tylko dla siebie. W tym ostatnim przypadku najłatwiej polec.